Prowokacyjna lekcja miłości ;)

Szkoła to z pewnością – obok domu rodzinnego – jedno z najważniejszych miejsc, w którym powinniśmy umieć rozmawiać o uczuciach i emocjach. 14 lutego warto zatem zapytać samych siebie, czy umiemy opowiedzieć, pokazać uczniom – i  tym najmłodszym, i tym nieco starszym – jak warto, jak można myśleć o miłości. Zadanie to nie należy do łatwych, bo przecież sami wcześniej musimy umieć udzielić sobie odpowiedzi na pytanie, czym dla nas jest miłość i jak jest budowany jej obraz w naszej kulturze. Myślę sobie, że nawet druga część pytania może być ważniejsza. Istotne są przecież nie nasze personalne odczucia związane z bliskimi relacjami, wszak szkoła to nie intymna strefa tożsamościowej edukacji, a miejsce pracy, w którym musimy podchodzić odpowiedzialnie i rzetelnie – a przy tym jak najbardziej wiarygodnie – do wszystkich tematów, nawet tych najtrudniejszych.

Jutro zapewne zaleje nas w pracy serduszkowo-różowo-czerwona wysokowęglowodanowa (misternie wykonana z lukru i czekolady) wersja miłości. Wszyscy wszak będą objadać się pralinkami, pierniczkami i lizaczkami w wiadomym kształcie. Do tego radośnie po całej szkole hasać będzie sobie poczta walentynkowa, bezkarnie dezorganizująca nasze lekcje ;), a rozmowy, które usłyszymy na korytarzach, przede wszystkim będą dotyczyć rachunków i podsumowań ilości kartek, które otrzymali najpopularniejsi uczniowie. Naszym zaś problemem jest wynalezienie sposobu, jak tu pomóc tym, którzy nigdy, żadnej walentynki (przynajmniej za pośrednictwem szkolnej poczty walentynkowej) nie dostali. I wierzcie mi, nie jest to problem mały.
Nie znajdziemy oczywiście leku na całe zło umasowienia powszechnej opowieści o miłości. Ale może warto zaskoczyć naszych uczniów i nie odbierać im prawa, by tego dnia mogli zupełnie legalnie porozmawiać o miłości właśnie na najprawdziwszej, poważnej lekcji. Z doświadczenia wiemy, jak świetnie sprawdza się mała, niegroźna prowokacja, dzięki której największe nawet milczki, w perspektywie tzw. tematu życiowego, walczą do utraty sił o swoje racje, nawet po dźwięku dzwonka ogłaszającego przerwę. Myślę, że warto przy okazji pokazać uczniom – na historii, wiedzy o kulturze, czy na lekcji wychowawczej – że miłość to ważny ekonomicznie i politycznie temat, który dzięki swej wielkiej władzy w skali obyczajowości narodów, zawsze miał niebagatelny wpływ na rozwój społeczeństw, ich historię a przy tym oczywiście ogromne i trwałe są jego związki z ekonomią. Możemy przecież wyobrazić sobie takie tematy dyskusji jak: ekonomia miłości, historia małżeństwa – historią przemian ekonomicznych Europy, miłość XIX i XX w. – motorem do zmian obrazowania i ekspresji w sztuce. Tematy są bardziej ponadgimnazjalne, ale można je troszkę uprościć, obniżając tym samym pułap intelektualny dyskursu.
Na lekcję wychowawczą proponuję sięgnąć do dobrze znanych nam wszystkim tekstów, które od zawsze świetnie działają na młodych ludzi. Moją ulubioną opowieścią o miłości, którą zawsze czytam z wypiekami i niezmiennie uważam za mocno inspirującą do niebanalnych rozmów z kolejnymi grupami młodych ludzi, jest Semantyka miłości Niklasa Luhmanna. Nie ma nic bardziej przyjemnego, niż powiedzenie (z ironicznym uśmiechem na twarzy) grupie nastolatków, że nie ma miłości. Że nie istnieje żadne górnolotne uczucie, które pozwala nam wzbijać się na wyżyny emocjonalnych uniesień. Jest za to tylko kod kulturowy, zgodnie z którym jesteśmy nauczeni, jak komunikować się, by wyszła z tego miłość właśnie. Kod ów jest jedyną drogą do znalezienia uczuć, podzielenia się nimi, dążenia do ich odwzajemnienia. Komunikowanie miłości podlega oczywiście daleko idącym przemianom – od sekretnych liścików pozostawianych przez damy w znanych tylko kochankom miejscach, aż po uruchomioną dzisiaj przez Messengera funkcję pakowania naszych wiadomości w czerwoną grafikę pudełeczka z miłosnym podarkiem.
Obok Luhmanna zawsze można postawić rozważania Bogdana Wojciszke, którego podejście jest zgoła inne – psychologiczne i dające przyzwolenie na akceptację pewnego niewyjaśnianego fenomenu miłości. Wojciszke przy tym oswaja ten fenomen i mówi, że oto wszyscy mniej więcej tak samo miłość przeżywamy, zgodnie z nieliniowym przebiegiem wykresów obrazujących narastanie, kumulację i upadek takich komponentów miłości, jak: namiętność, zaangażowanie i intymność. Nota bene same wykresy są na tyle ciekawe, że można wziąć je na warsztat nawet na całkiem poważnej, miłosnej lekcji matematyki.
Daję sobie rękę uciąć, że Luhmann i Wojciszke – albo wykorzystani sprytnie rok po roku, albo sklejenie w jedną całość – będą solidnym kijem włożonym w mrowisko kochliwych nastolatków. Fakt, że uczniowie przyjmują coraz bardziej cyniczne postawy i coraz słabiej ulegają tej jawnej prowokacji, niemniej jednak dal zadowolenia i satysfakcji obu stron, warto próbować ich troszkę rozruszać od czasu do czasu.
O miłości w szkole można rozmawiać w wielu kontekstach, nie ryzykując popadania w banał i oskarżenia o marnotrawienie ważnych godzin dydaktycznych. To czego musimy sobie wszyscy przy tej okazji zatem życzyć to odwaga, wytrwałość i otwartość na poglądy innych, z którymi zapewne przyjdzie nam się zderzyć. Tego też życzymy – jako zespół ZCDN-u – wszystkim, nie tylko nauczycielom, w ich zawodowych i prywatnych miłościach. Obyśmy zawsze mogli liczyć je w liczbie mnogiej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz