Wczoraj pożaliłam się Wam troszkę
na rodziców Jasia, którzy nie pozwalają mu zamknąć obowiązków w jego kręgu
poczucia odpowiedzialności. Dzisiaj chętnie podzielę się historią Zuzi, której
mama, nienachalnie, zawsze zapytana i zachęcona, z dumą subtelnie wyrysowaną na
twarzy opowiadało o tym, jaka to samodzielna jest jej kochana córeczka Zuzia.
Któż nie marzy o dziecku samoobsługowym,
wiedzącym, co i kiedy do niego należy, co i w jakim terminie trzeba zrobić,
choćby nie wiem, jaki Armagedon miał śmiałość nadejść w tym właśnie momencie. Na
początku mojej kariery zawodowej poznałam właśnie taką doskonałą Zuzię i jej
mamę. Tata był, funkcjonował w rodzinie, ale jakoś zawsze tak się akurat
składało, że z naszą szkołą nie było mu po drodze. Cóż, zdarza się, nie każdy
chce i może odwiedzać przy każdej okazji placówkę edukacji. Zuzia zaś wręcz
przeciwnie, zawsze obecna, zawsze zadbana, zawsze przygotowana, naprawdę rzadko
sprawiająca jakiekolwiek problemy, niekonfliktowa, pomocna. Czasami miałam
wrażenie, że kiedy tylko zadaję pytanie Zuzia już ma gotowe place i rękę, by
jako pierwsza mieć je w górze. Przecież jako pierwsza znała odpowiedź! Fakt, że
w szkole podstawowej nie wymaga to ponadprzeciętnej inteligencji, ale jednak
wzbudza podziw początkującej nauczycielki. Byłam taka dumna z Zuzi. Jej mama
też, choć do opowieści o tej dumie zawsze trzeba ją było zachęcić.
Nawet nie wiecie jak bardzo
chciałabym napisać, że Zuzia i jej rodzice to wzorcowa rodzina, umiejąca
znaleźć balans odpowiedzialności pomiędzy dzieckiem i dorosłymi. Naprawdę tak
wtedy myślałam. Jednak większość z Was już pewne wie, że sobie to może i owszem
życzymy jak najwięcej takich uczniów jak Zuzia; ale naszym uczniom zuzinej
postawy nie zawsze powinniśmy życzyć. Dlaczego? Bowiem nie zawsze wynika ona z
ich zdolności i łatwości przyswajania wiedzy. Nie zawsze też związana jest ze
stosunkowo łatwym do zdiagnozowania przerostem ambicji rodziców. Dzieci pilne i
grzeczne bardzo łatwo znikają z horyzontu naszej uwagi. Nie wzbudzają
ostrożności w ocenie ich poczynać. Musimy przecież uporać się z całą masą
gadających, bijących, nieuczących się, że naprawdę nie mamy kiedy tak po prostu
porozmawiać z tymi, którzy − powiedzmy to oględnie i niepoprawnie politycznie −
mieszczą się w normie, albo nawet przekraczają ją w pozytywnym kierunku.
To właśnie przydarzyło się z Zuzią. Zanim dane mi było
ją spotkać upłynął niemały kawał czasu. Była już dorosłą kobietą, kiedy
zupełnie przypadkiem natknęłam się na nią i spontanicznie namówiłam na kawę w centrum handlowym, porzucając swoje
latorośle na pastwę pokus czyhających na młode wrażliwe umysły w tym przybytku
nadmiaru dóbr wszelakich. Zuzia – jak zawsze – doskonała: piękny strój, piękne
dodatki, piękny język, którym opowiadała o swoich osiągnięciach studenckich a
potem dokonaniach zawodowych.
Tylko jedno pytanie strąciło ją z pantałyku.
Zapytałam, jak miewają się mama i tata. I tu zamilkła. Nie ma z nimi kontaktu,
nie wie, nie chce wiedzieć… Za dużo w niej żalu o to, że wieku 6 lat musiała
zupełnie dorosnąć, wziąć za siebie pełną odpowiedzialność, bo w domu były
ważniejsze problemy od dziecka i szkoły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz