Tematem, który jak bumerang
powraca na spotkaniach z rodzicami, jest nadmierne obciążanie ich (sic!)
pracami domowymi. Rodzice niemalże grupowo skarżą się na to, że po pracy
zarobkowej, ciągną, wespół zespół ze swoimi latoroślami, drugi etat, polegający
na zmaganiu się z pracami domowymi.
Od koleżanek i kolegów po fachu
wiem, że nie jestem odosobniona w rozmyślaniach koncentrujących się wokół
poszukiwania rozwiązania problemu braku samodzielności uczniów w odrabianiu
lekcji. Zastanawiam się, z czego wynika to zjawisko. Na myśl przychodzą mi
klasyczne stwierdzenia, że kiedyś to było inaczej, że my byliśmy zupełnie
samodzielni, a tu nagle nieuzasadniona niczym przemiana. Nie wnoszą one rzecz
jasna nic w kontekście poszukiwania rozwiązań, bo idąc tym tokiem, jedyne nad
czym powinnam poważnie się zastanowić byłaby konstrukcja wehikułu czasu.
W mojej świadomości ścierają się
dwie opowieści. Pierwszą ilustrują pretensje mamy Jasia, który nigdy nic nie
może zrobić sam, we wszystkim potrzebuje pomocy. Na wszystkich urządzeniach
mobilnych mama Jasia ma zainstalowaną aplikację łączącą się z naszym
dziennikiem elektronicznym. Dzięki niej natychmiast dowiaduje się o pracach
domowych, sprawdzianach i ocenach, jakie Jaś zdobywa każdego dnia. Informacje
płynące z telefonu komórkowego porządkują jej dzień – to ona pamięta o
wszystkich zadaniach, klasówkach i poprawach. Skwapliwie śledzi wszelkie
zmiany, o wszystkim Jasiowi przypomina i z pełnią satysfakcji przyłapuje go na
zapominaniu o uczniowskich obowiązkach. Cóż biedny Jaś począłby bez mamy a mama
bez aplikacji? Mama Jasia angażuje w ten kierat również i tatę. Kiedy nie ma
mamy, Jaś natychmiast obniża swoje szkolne noty. Zapomina o zadaniach, bywa
nieprzygotowany na zajęcia a i prace klasowe nie przynoszą takich ocen, o
jakich marzy mama. Incydenty niesubordynacji młodego ucznia i jego ojca zawsze
kończą się rozmową dyscyplinującą. Dzisiaj byłam świadkiem jednej z takich
rozmów: „Zawsze, kiedy proszę, żebyś się nim zajął, Ty pozwalasz mu grać.
Dziecku nie można wierzyć, trzeba go sprawdzać. Sprawdzać i wymagać. To
przecież takie proste, instalujesz aplikację i wiesz wszystko. Wchodzisz do domu
i od razu mówisz, że wszystko wiesz, co jest zadane, wymieniasz, siadacie i
robicie. On zawsze będzie udawał, że nie pamięta. To Ty masz pamiętać. Jak
tylko wyjadę na parę dni, zbierasz dla niego całą masę złych ocen! Potem to ja
muszę ciężko pracować nad tym, aby jej poprawił!” – mówi mama Jasia do taty
Jasia w mojej klasie, głosem wskazującym na poważne zdenerwowanie. Jaś no cóż,
jak widzicie mało go w tej opowieści. Nie powiem, chłopiec całkiem inteligentny
– to pewnie inteligencja właśnie pozwala mu kombinować i „zapominać” o
niektórych obowiązkach. Po co z resztą ma pamiętać, skoro mama (oraz zapewne
zmotywowany już tata) pamiętają aż zanadto dobrze. Poziom asertywności Jasia w
szkole jest bardzo wysoki, domyślam się, że w domu nie maleje. Myślę też sobie,
a nawet jestem przekonana, że Jaś nie postrzega szkoły jako swojego problemu.
Pewnie widzi w niej niemałą przeszkodę na drodze do wielkiego szczęścia,
którego symbolem są 24 godziny spędzone przed komputerem, z ulubioną grą. Szkołą
to dla niego trochę taka fanaberia rodziców. A ci rodzice właśnie patrzą na
mnie i mówią: „No może pani mu coś powie, coś wytłumaczy. Bo my wiemy, że są w
tej klasie rodzice, którzy naprawdę nie wiedzą, co było dzisiaj zadane, którzy
nie muszą raz jeszcze chodzić do szkoły. A może powie pani coś tym
nauczycielom! Niech pracują na lekcjach, a nie zrzucają wszystko na nas i
przychodzą na gotowe zrobić sprawdzian. Taka to dzisiaj jest ta szkoła! Może sami
by państwo spróbowali tak po pracy, zmęczeni, usiąść z dzieckiem do lekcji i
napisać dialog z Anią z Zielonego Wzgórza albo zrobić prezentację o sportach
ekstremalnych?!” (wykrzyknik uzasadniony).
Co mogę poradzić rodzicom Jasia?
Sprawa nie jest łatwa. Z wielką radością wyjęłabym z biurka lub klasowego
regału magiczną różdżkę i przemieniła niepokornego synka w mądrą księżniczkę
prymuskę. Niestety jednak jest to niemożliwe i niezasadne zarazem. Dlaczego niemożliwe
zapewne nie muszę wyjaśniać a niezasadne, bo obawiam się, że szybko musiałabym
zmagać się z konsekwencjami reklamacji wyczarowanej księżniczki, która tak sama
z siebie, całkiem szybko mogłaby stać się Jasiem. Myślę zatem o dwóch ważnych
sprawach, które delikatnie, aczkolwiek stanowczo muszę przekazać rodzicom
Jasia. Pierwsza, najważniejsza, to informacja, że tak długo, jak nie pozwolą
Jasiowi chociażby przymierzyć się do swoich obowiązków (ze wszystkimi tego
konsekwencjami, do których możemy zaliczyć m.in. kilka jedynek), tak długo Jaś
nie włoży ich do plecaka swojej świadomości, do przegródki z napisem „zrobić”. Druga
rzecz to opowieść o odpowiedzialności. Dopóki obowiązki szkolne będą
przedmiotem ich sporów i za ich niewykonanie będą obarczać siebie – dorosłych –
konsekwencjami w postaci kłótni, nieprzyjemnej atmosfery, dopóty Jaś naprawdę
nie ma podstaw uważać, że jakimkolwiek – choćby najmniejszym stopniu – są one
jego sprawą. Co poradziłam dzisiaj mamie i tacie Jasia – przede wszystkim to,
żeby mieli też czas dla siebie, żeby pokazali dziecku, że jest czas pracy i
czas przyjemności i życie każdego dzieli się na co najmniej dwie takie strefy.
Nie oznacza to, że nie mają pomagać dziecku w zadaniach, z którymi sobie nie
radzi. Oznacza to, że mają pozwolić mu spróbować z czym i jak sobie radzi, a
potem oczywiście wspierać w momentach tego wymagających. Tak, mamy wszyscy
niemalże stały dostęp do dziennika elektronicznego, ale naprawdę nie oznacza
to, że jest on naszą wyrocznią. Dzieci naprawdę doskonale wiedzą, co jest
zadane. My możemy tylko sprawdzać, na ile chcą z nami o tym uczciwie rozmawiać
a na ile negocjować. Wszyscy mamy dostęp do tego samego zasobu danych, więc
mamy i tak o niebo lepszą sytuację wyjściową niż nasi rodzice te kilkanaście,
kilkadziesiąt lat temu. „Pozwólcie mu poczuć, czym jest odpowiedzialność i jej
konsekwencje mówię do rodziców Jasia”. Mówię to bardzo poważnie, bo nie
najważniejsze jest to, czy będzie znał dokładnie fabułę Opowieści z Narni i W pustyni
i w puszczy. Najważniejsze jest to, czy kiedyś w przyszłości, będzie umiał
zrealizować od początku do końca powierzone mu zadania i czy będzie można
liczyć na jego samodzielności i odpowiedzialność – tak bardzo istotne,
szczególnie w pracy grupowej.
Druga postawa, z jaką się często stykam, to dzieci przesadnie
odpowiedzialne, ale o nich – jeśli pozwolicie – napiszę jutro. Dzisiaj muszę
jeszcze skończyć prezentację o zabawnych frazeologizmach i powiedzeniach dla
córki. Cóż, chyba zacznę od starego porzekadła o tym, jak to szewc bez butów
chodzi… a może najciemniej pod latarnią?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz