Nauczycielka na wakacjach. Rozwód w klasie

Zadzwoniła dzisiaj do mnie mama jednego z moich uczniów z bardzo smutną wiadomością. Obydwoje z mężem podjęli decyzję o sformalizowaniu rozstania. Wiedziałam, że de facto ich związek skończył się kilka lat temu, mieszkają osobno a chłopiec mieszka naprzemiennie, tydzień u mamy, tydzień u taty. Podziwiam ich za dojrzałość, z jaką umieli podzielić rodzicielskie obowiązki i dogadać się w kwestii opieki nad synkiem. Wzburzony ton mamy, która krzyczała do mnie dzisiaj przez telefon, podpowiadał mi jednak, że coś musiało się wydarzyć. 


To, co się wydarzyło, to kolejna osoba, która pojawiła się w tej rodzinie, tym razem u boku taty. Dodam, że mama ma od dawna przesympatycznego partnera, który doskonale przyjął ten nieoczywisty jeszcze w Polsce układ rodzinny. Dzisiaj dowiedziałam się jednak, że ten rozwód nie będzie absolutnie współmierny do dojrzałości, z jaką dotychczas normowali swoje stosunki.
Pracuję już jakiś czas w szkole i przeżyłam (nierzadko bardzo mocno) kilka rozwodów klasowych rodziców. Wiem, że kiedy patrzy się z zewnątrz, wszystko wydaje się być łatwe i możliwe do zracjonalizowania. Nauczyciele często mają wątpliwą przyjemność – z całym obiektywizmem spojrzenia z zewnątrz – trafić w sam środek wiru rodzinnych emocji towarzyszących rozstaniu. W tym wszystkim zawsze najbardziej uderza mnie chęć zachowania bliskich, partnerskich relacji  artykułowana językiem konfliktu. Wydaje się być oczywistym, że wraz z podjęciem decyzji o rozstaniu, tracimy prawo do wtrącania się w życie prywatne tej drugiej osoby o partnerstwie już nie myśląc. Powinniśmy się jednak szanować. Co więcej, musimy dziecko człowiekowi, który nie jest nam już tak bliski i zaufać, że kocha je najmocniej na świecie i chce dla niego dobrze, nawet jeśli nas akurat w sferze uczuć zwiódł i zranił najbardziej jak można. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że mąż czy żona nadal jest jednym z dwojga najważniejszych osób na świecie dla naszego wspólnego dziecka.

Z wielką przykrością widzę, jak dzieci stają się narzędziami w rękach kochających je i rozwodzących się rodziców. Patrzę na nie i widzę, jak więdną, jak opadają im skrzydła, jak milkną i kurczą się w sobie. Spotykam się z tymi rodzicami i słyszę, jak obwiniają się wzajemnie. Nieustannie posługując się kategorią korzyści dziecka, próbując udowodnić sobie swoje racje. Największym tabu zaś stają się ich indywidualne potrzeby i życzenia. Dzieci stają się wówczas zakładnikami w prywatnej wojnie rodziców. Czasami – co piątek lub poniedziałek – dokonywana jest rytualna wymiana zakładników, którzy po lekcjach wędrują do domu mamy, zamiast do mieszkania taty. Destrukcyjne elementy w relacji rodziców, zawsze, bez wyjątków kończyły się dla moich uczniów przejawianiem co najmniej niepokojących zachowań. Dziecko nie może pozostać wobec tak trudnych sytuacji obojętne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz